Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nim to jednak uczynił, splunął nań nieznacznie, aby czary odpędzić.
Wisz zamyślony stał na kiju się oparłszy, nóż obejrzany położył i milczał posępnie... Chłopaki szeptały między sobą, to biorąc ostrożnie z ławy siekierki i noże, to je z żalem nazad składając. W oczach ich łatwo czytać było, że się im tych skarbów chciało — ale gospodarz jeszcze się był nie odezwał — a bez niego nic się tu nie działo. Był głową domu i panem. Woli swéj nikt tu nie miał, jeśli on mu jéj nie podał... Hengo co miał pod ręką rozłożywszy, patrzał zwycięzko po otaczających.
Niewiasty wróciły, parobczaki stały... milczenie panowało w izbie; w tém oczy starego padły na coś leżącego, wśród innych ozdób na ławie, czego znać nie widział w życiu. Był to świecący krzyż z uszkiem... do noszenia na szyi. Błyszczał tak jakoś, że oczy wszystkich zwrócił na siebie...
— A to — co jest? — zapytał stary — wskazując...
Hengo zdaje się, że dopiero teraz postrzegł, iż go wydobył, i pochwycił skwapliwie.
— A! to — zawołał zmięszany — to jest znak... dla ludzi innéj wiary niż wasza... który im szczęście przynosi...
— Nam że onby nie przyniósł szczęścia? — zapytał Wisz.