Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Życie się stawi co dzień i od dzikiego zwierza, i od obcych ludzi, którzy radzi złupić podróżnego. Choć się rzeki i góry i parowy zna, często się zbłądzi, głodem przymrze, niedośpi... a rad kto wyjdzie ze skórą całą. — Co za dziw, że dużo wziąć potrzeba. Wam w las pójść za zwierzem, którego u was pełno, to zabawka — bursztyn samo wyrzuca morze, albo ziemia rodzi...
Wisz milczał słuchając. Parobcy i synowie rozstąpili się ku ognisku i w głąb świetlicy, każdy chwaląc tém co otrzymał. Niewiasty szepcząc kryły się w komorze, i jedna tylko córka gospodarza, piękna Dziwa, w przemkniętych drzwiach wyglądała ciekawie.
Rozmawiali powoli, słuchano ich pilnie.
— A jeśli wam tak ciężko i niebezpieczno — mówił stary — po co wędrujecie? Macie swoją chatę i pole?
Hengo brwi namarszczył.
— Dla czego wy na łowy idziecie, choć zwierz bywa dziki? Człowiek się rodzi do swojego życia i odmienić go nie może. Nie tyle za bogactwami goni, co za dolą swoją, która go w świat pędzi. Narody całe płynęły nieraz kędyś ze wschodu... ze starych siedzib na nowe, albo to im tam ziemi brakło? Tak i mnie duch mój włóczyć się każe.
— A dużoście już świata zjeździli? — zapytał Wisz...
Hengo się uśmiechnął.