Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

brwiami siwemi ruszył, a ręką w prawo, nie mówiąc nic, pokazał.
— Jestże ci kneź... na grodzie nad jeziorem, a do niego w dzień niespełna stanąć łatwo. Kneź! kneź! powtórzył z przekąsem... Ten kneź już sobie prawa do wszystkiéj naszéj ziemi rości, po wszech kniejach poluje, a ze swemi zbrojnemi ludźmi czyni co chce... To srogi człek — jemu się w paszczę dostać, jak wilkowi głodnemu... a no, i na wilki ludzie sposoby mają.
Niemiec zmilczał.
— Wasz ci to kneź nie obcy, rzekł po chwili, trzeba przecie żeby naród miał głowę i wodza — a coby począł, gdyby go wróg naszedł?
— Niech nas od tego bogi bronią — mówił stary. — My to wiemy, póty naszéj woli, dopóki pokoju. Przyjdzie wojna, z nią iść musi niewola. A kto z wojny skorzysta? nie my, ino kneź nasz i jego słudzy. Nam wróg chaty popali, bydło zajmie, oni niewolnika nabiorą dla siebie i łupu. — Tyle z tego, że nam dzieci poginą; a kto padł w wojnie, temu i mogiły nie usypią, krucy ciała rozniosą.
I westchnął.
— Pan to jest mocny, ten co na grodzie siedzi? spytał Hengo.
— Bogi mocniejsze od niego — mruczał Wisz — a i gromada silną bywa... Ja nie wiem więcéj,