Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 053.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szy się przez las — z po za ostatnich drzew ujrzeli rychło zieloną łąkę, a na niéj, brzegiem rzeki posuwających się pięciu konnych, na których Hengo ciekawe zwrócił oczy.
Przodem jechał dowódzca, parami za nim czterej inni... łatwo w pierwszym poznać było starszego, koń pod nim roślejszy i pokaźniejszy ubiór, odznaczał kneziowego sługę. Był to barczysty chłop, z włosami długiemi, które mu gruby kark okrywały. Na głowie miał czapkę ze stérczącém przy niéj piórem białém. Odzież na nim z sukna jasnego, obszycie miała czerwone, u boku miecz stérczał w pochwie, na plecach łuk nad głowę się podnosił i łubiany wór na strzały.
Jadący za nim w rękach trzymali toporki, zbrojni téż w łuki i proce, obwieszani sakwami... Wisz zobaczywszy jeźdzców, jak noc się zachmurzył — porwał róg z za koszuli i trzy razy prędko raz po razu zatrąbił, do chaty znać oznajmując o nadjeżdżających.
Gdy głos ten się dał słyszeć, jezdni na koniach poruszyli się żywiéj, i pierwszy z nich obejrzał do koła, szukając sprawcy... mógł już z brzegu rzeki, nad którą jechał, zobaczyć Wisza, a ten téż niezwłocznie pospieszył na przełaj, ku niemiłym gościom.
— Ej! gadziny przeklęte! — mruknął idąc, — smoki nienasycone... Smerda pański — bodaj ich razem obu pioruny ze skóry darły! — Odwrócił