Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

téż twarz Wisza, gdy w podwórku ani córek, ani synowéj żadnéj nie zobaczył.
Smerda zlazł z konia u wrót, ludzie jego także, dwu z nich poprowadziło Henga z sobą, wydrwiwając się z niego, popychając i bijąc. Ręce już miał w tył związane sznurem, którego koniec trzymał jeden z pachołków. Konie poszły do szopy, ludzie wprost kroczyli do dworu. Tu Jaga pokłonami ich witając, zapraszała. Wisz stary szedł zamyślony i chmurny. Zaszumiało wnet w izbie, gdy obcy się do niéj wcisnęli. Smerda padł na ławę, pierwsze gospodarskie zajmując miejsce. Wołali już piwa i miodu, które zaraz niesiono, aby sobie gardła zalali. Gospodarz nic nie mówiąc zdala zajął miejsce na ławie.
— No — stary gospodarzu — ozwał się Smerda, wy to już wiedzieć powinniście z czém my jedziemy... Należy kneziowi dań...
— A dawnoście ją brali? mruknął stary.
— Myślicie się rachować z nami? Kmieć z kneziem? rozśmiał się Smerda.
— Kmieć z kneziem, bo ja tu na téj ziemi kneziem jestem, mówił Wisz. Ze skóry nas drzecie pod pozorem obrony.
Smerda chciał się śmiać, ale popatrzywszy na starego, rychło mu ochota odeszła, spowolniał jakoś.
— Pijcie i niech wam tak będzie na zdrowie jako życzę — dodał stary, a potém o sprawie.