Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zobaczywszy światło, Smerda się dopiéro obejrzał za gospodarzem do koła.
— Gdzież gospodarz? zawołał.
Wisz stał u progu chaty — trąciła go Jaga, niechętnie się zawlókł do środka. Ludzie mu widocznie nie w smak byli. Zobaczywszy starca, Smerda wstał idąc ku niemu, skinął i na podwórze z sobą prowadził.
— Od knezia jadę do was i do drugich kmieci i żupanów — rzekł — kneź was pozdrawia uprzejmie. Stary skłonił głowę i po siwych włosach powiódł zafrasowany pomarszczoną dłonią.
— Pozdrowienie łaskawe — rzekł — a no, na tém nie koniec. Kiedy zdrowia życzy, pewnie czego żąda, inaczéj by o kmieciu nie wspomniał.
Smerda brwiami ruszył.
— Ludzi nam bardzo, bardzo brak — rzekł — jednego ze swoich dać musicie do kneziowskiéj drużyny. Wszak ci to ona was i ziemi broni.
— Cóż to? na wojnę myślicie? — rzekł Wisz.
— My jéj niewydamy nikomu, ale na grodzie ludzie muszą być pogotowiu — do obrony — mówił Smerda. Dwóch nam zmarło z zarazy, jednego zwierz rozdarł w lesie, a kneź téż ubił jednego, trzeba nam ludzi... U nas się źle nie dzieje... Głodu nie mają, jedzą razem ze psy kneziowskiemi, a po całych dniach na brzuchach się wylegają. I piwa się im nie skąpi. Przyjdzie wyprawa, z łupu się co dostanie.