Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo się pójdzie w niewolę — dodał Wisz.
— Jeżeli nie dwu, jednego musicie dać — zakończył Smerda.
— A jak żadnego? — zapytał Wisz.
Smerda się zamyślił.
— To was na sznurze powlokę do grodu — rzekł Smerda.
— Chociem kmieć wolny? — spytał gospodarz spokojnie.
— Mnie co do tego! Kneź przykazał.
— Tak — tak! zawołał Wisz zadumany patrząc w ziemię... Wziął się obyczaj taki. Patrzcie tylko, żeby was kiedy kmiecie na postronkach nie ciągnęli, jak się im naprzykrzy.
Zmilczał posłaniec...
— Nie przeciwcie się — szepnął po cichu... Kneź temi dniami zły bardzo... przez sen, gdy w podsieni zadrzemie, zgrzyta zębami i jak wilk człapie. Na kmieciów się odgraża bardzo. Zamiast dwu, dajcie mi jednego człowieka — i skórę na kożuch, bo mi się mój dobry podarł na usługach.
Zamyślony stał gospodarz długo w podwórzu, skinął potém na Smerdę by z nim szedł, wrócili do chaty. Na ławie siadł stary, kij między nogi wziąwszy, sparł ręce na nim i po chłopcach swoich poglądał, jakby szukał ofiary.
— Hej — Sambor — odezwał się do stojącego z tyłu za gromadką, śmiejącego się z dworakami chłopaka. Sambor — chodź tu!