Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdziesz z nami — rzekł.
Podniósłszy oczy, parobczak spotkał wejrzenie Wisza, skierowane ku niemu — które doń coś mówiło, coś, co oni tylko dwaj rozumieli.
Sambor się uspokoił i wstał, smutny jeszcze, ale milczący, nie narzekając już na losy swoje.
Ktoby się wsłuchał był w głosy, które wewnątrz chaty się ozwały, gdy Jaga wyszła, załamawszy ręce — domyśliłby się, że tam niewiasty za Samborem zawodzić musiały. Nikt jednak nie śmiał ozwać się głośniéj, aby obcy nieposłyszeli głosów niewieścich i niedomyślili, że się od nich pochowały. Dano jeść przybyłemu Smerdzie i ludziom jego, a piwo z cebrów dokończywszy, wszyscy poszli do spoczynku. Wisz ich zaprowadził do obszernéj szopy, na siano. Obok niéj stały konie niemieckie. Niemca téż puszczono, nie bardzo się troszcząc o niego — i szedł przy nich nocować.
Gospodarz z Samborem, sami pozostali w podwórku. Chłopak chciał zacząć rozmowę, gdy stary dał mu znak, aby z nim za wrota szedł, i wywiódł go nad rzekę. Księżyc wschodził nad lasami. Siadł stary, milcząc długo. Słowiki tylko krzyczały...
— Nie płacz ty i nie narzekaj — począł po cichu Wisz... nikt nie wie, gdzie go jaka dola czeka. Chcieli wziąć jednego z was, a ja bym i sam im dał... bo mi tak było potrzeba... I nie tylko mnie, ale i drugim.