Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za cóż ja idę? nieśmiało spytał Sambor.
— Boś ty rozumniejszy od drugich — mówił stary — bo masz oczy i język — bo więcéj nas kochasz niż drudzy, bo ja tobie ufam i miłuję cię. Jesteś obcy a mam cię za syna. Posłałbym syna... oni oba ziemianie i rolniki i myśliwce i bartniki... a ty śpiewać lubisz, ale myśleć umiesz. — Zatrzymał się trochę, wsłuchując się w wieczorną ciszę — a potém mówił daléj głos zniżając.
— Słuchaj Sambor — ja ciebie nie na zgubę ślę, ale z potrzeby. Wielkie się u nas rzeczy gotują, kneziowie nas za łby chcą wziąć, postrzydz w niewolniki i Niemców z nas porobić. Z Niemcami się znoszą... Nam dojadło to... My nic nie wiemy co oni tam robią, aż nam na szyję więzy spadną. Ty idź, patrzaj, słuchaj, nastaw uszy. Musimy wiedzieć co się u nich dzieje. Po to ja tam ciebie ślę... Usta zamknij, oczy otwórz, posłuszny bądź... kłaniaj się nizko... a o nas nie zapominaj.
Czasem tam kto z blizniakami przyjdzie, z pokłonem... powiecie mu co posłyszycie.
Przyszedł czas... przyszedł czas... albo Leszki nas spętają, albo my ich wyżeniem i wydusim.
A no — st! st!
Stary palce położył na ustach. Sambor przystąpił doń i objął za kolana.