Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! rzekł, iść między obcych, porzucić was, ciężka to dola. Myślałem — z wami poczęło się życie i przy was skończy.
Wisz przerwał mu.
— Nie na wieczność tam idziesz — rzekł cicho, jak będzie pora, skiniemy na cię — powrócisz... Nauczysz się tam wiele, napatrzysz, dowiesz, bo cię się strzedz nie będą. Na Kupałę, na koladę do mnie ci pozwolą... a od Stołba do nas nie kraj świata!
I pogłaskał go po głowie... ale Samborowi, mimo tych obietnic, ciężko na sercu było.
— Mój ojcze — szeptał tęskno — co ty każesz ja muszę. Alem ja tu tak, jak wolny był, tam idę na pęta i pod grozę. U was my wszyscy dziećmi, tam wszyscy niewolnikami. Gorzki to chléb co go w pętach jeść potrzeba.
Wisz jakby skarg tych słuchać nie chciał, nie odpowiedział na nie.
— Patrz a ucz się — powtarzał — zapamiętaj wszystko. Nam się ztamtąd wszystkim niewola gotuje, jeśli o sobie nie pomyślemy. A kto z nas wie, co się w tém wilczym dole praży i smaży? Żaden z kmieciów nié ma tam swojego. Ja tam twoje oczy posyłam za moje. Kneź — sroga bestja, ale pokłony lubi, bij mu je, zyszczesz łaski, nie będą się taić przed tobą. Piją a po pijanemu wygadają co u trzeźwego na myśli.