Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przepełniała je woń jakichś ziół, jakby świeżo powiędłych. Na drewnianym stołku, przykrytym poduszką, naprzeciw komina, na którym ogień się palił, siedziała niewiasta w sukni wełnianéj fałdzistéj, w zasłonach białych, otaczających twarz i głowę, na któréj licu resztki wielkiéj niegdyś piękności znać było. Z niéj teraz tylko para oczów czarnych, pałających została. Obok na małéj ławce drobne garnuszki, miseczki i kubki stały i zioła leżały pękami nagromadzone.
Z ciekawością patrzała na wchodzącego, gdy ten pokornie kłaniał się jéj do saméj ziemi — uśmiechnęła się i odezwała doń w języku lasów Turyngii, mową, która serce Hengi rozradowała.
— Zkąd jesteś?
— Miłościwa pani, — rzekł Niemiec oglądając się po izbie, w któréj ciekawe kręciły się niewiasty, — jestem z za Łaby, ale nawykłem włóczyć się po świecie, a do domu rzadko zaglądam... Trochę tutejszego języka umiem, więc wożę im towar z zachodu i mieniam go z niemi.
— Mieniasz? na cóż? — spytała niewiasta, — a cóż z téj dziczy i nędzy wynieść można? Złota ni srebra, ni żadnego kruszcu nie mają... jak zwierzęta po lasach żyją... Miast u nich nie ma, ani wsi nawet... a ludzie...
Westchnęła. Hengo się ciekawie wpatrywał w siedzącą, sięgnął nieznacznie do kieszeni, dobył z niéj pierścień z kamieniem i zdala go uka-