Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zał. Ujrzawszy go zerwała się z siedzenia niewiasta, dała znak ciekawym, aby odeszły precz, odprawiła pacholę za drzwi i żywo przybliżyła się do Niemca. Ten przykląkł na jedno kolano.
— Ty mi przynosisz posłanie od mojego ojca? — zawołała.
— I od synów waszych, miłościwa pani, — dodał powstając Niemiec.
— Od synów, — powtórzyła ręce załamując radośnie i podnosząc je nad głowę. — Mów, mów mi o nich długo, wiele...
Siadła znów w krześle, opierając się na dłoni, to spoglądając na Hengę, to na ogień, przy którym zioła się jakieś smażyły, a woń ich ostra izbę napełniała.
— Ojciec stary — mówił posłaniec — miłość waszą pozdrawia. On mi na znak dał ten pierścień, aby wiara dana mi była.
Zbliżył się na krok i zniżył głos nieco.
— Dochodziły tam wieści różne... ojciec miłości waszéj był niespokojny... Gotów jest przybyć na pomoc z ludźmi, gdyby jakie groziło niebezpieczeństwo... Z tém mnie posyła.
Niewiasta zmarszczyła brwi, biała jéj ręka podniosła się z oznaką lekceważenia.
— Kneź wam powie sam, czy mu tego potrzeba, — rzekła, — lecz damy rady i bez pomocy przeciw stryjom, synowcom i kmieciom... Są różne spsooby...