Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewola! niewola!... — począł wzdychać parobek. — Robią nami jak wołami, znęcają się jak nad psami. Psom kneziowskim ci téż lepiéj.
Jęli tedy wzdychać oba, a że parno było w komorze, wyszli razem na wał pod wieżę. Kos wskazał małą dziurę w murze, która nad ziemię wychodziła.
— Synowca tam spuścili wczora — szepnął — oczy mu wyłupiwszy... Samem patrzał, jak go ludzie trzymali, a stary Zrzega nożem mu źrenice wyjmował... Krew jak łzy ciekła... nie krzyczał nawet... a litości téż nie prosił, bo wiedział, że jéj tu nie znajdzie... Potém go w pół ująwszy, powrozem spuścili do ciemnicy i tam mu wodę i chleb dają, póki nie zdechnie... Na dworze się odgrażają, że tak będzie i innym...
— Jeżeli się to synowcowi dostało, a cóż będzie kmieciom naszym? — ozwał się Sambor.
Kos ramiona ścisnął.
— Będzie toż samo, albo i gorzéj, — rzekł, — jeśli w czas rozumu nie dostaną.
Ze dworu słychać było stłumioną wrzawę... śmiechy i wykrzyki.
— Tam się to kneź weseli — mówił pachołek — bo tak się zawsze u niego zaczyna, póki do zwady i do nożów nie przyjdzie przy biesiedzie... I dziś trudno by się skończyło inaczéj... Wprzódy tylko da sobie im podchmielić, bo po pijanu łatwiejsza sprawa... Kmieci tak po kilku-