Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nastu ściągają na gród, łaskawie przyjmują, a mało kto wyjdzie cały... Potrochu ich wytrzebi, reszta cicho siedzieć musi.
Popatrzał ciekawie na Sambora.
— Cóż wasi na to? — zapytał.
— Ja nie wiem — rzekł ostrożny przybylec — pewnoby radzi co robić, a nie mogą, albo może czekają...
— Baby oni są! — zawołał Kos.
— Gród mocny, — odezwał się przybyły.
— Mocny... — rzekł Kos — ale i kamienie się walą... Jak postoi mocniejszy będzie, bo mu ludzkie czaszki za podwaliny staną...
— Drużyna liczna...
Pachołek się uśmiechnął.
— Gromady liczniejsze od niéj po mirach... — rzekł cicho — gdyby rozum miały... U nas tu po niemiecku wszystko... Kneziowa miłościwa pani, Niemkini rodem, Niemiec się téż plącze niejeden. Młodsze żony i nałożnice także z za Łaby... I obyczaj załabiański, bo kneź swobody mirów i gromad znać nie chce... ani o wiecach słyszeć... Dziewki niemieckie prawią, że go słyszały mówiącego, jak sam sobie nie da rady, to Niemców sprowadzi.
Położył się Kos na ziemi, a że blisko okna byli od lochu, gdy ucichli, posłyszeli jęk, który niem wychodził. Głuche stękanie człowieka szło jakby z pod ziemi.