Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kneź, — oczyścić podwórze!.. precz z tém plugastwem... precz z tym gnojem!
Mówiąc to dopijał miodu z kubka, który postawił na ławie i siadł na niéj sam, ociężały.
Chociaż księżyc świecił jasno, zapalono smolne łuczywa i pan miłościwy mógł z podniesienia przypatrzyć się towarzyszom swéj biesiady, dogorywającym od mordu i miodu.
Kilku na pół żywych stali oparci o słupy krwią brocząc ziemię, dysząc jeszcze zajadłością, z jaką walczyli z sobą, nogami depcąc trupy... Na ziemi we krwi dogorywali rzucając się inni.
U stóp wschodów leżał starzec z włosem białym krwią oblanym, konał i przeklinał.
— Bodajeś zczezł marnie, ty Chwoście przeklęty... ty... i krew twoja... i potomstwo, i ród, i imię... Bodajeś zginął i przepadł skróś ziemi!..
Kneź śmiał się i temu klątwami wyzywającemu duchy.
Przez wrota od drugiego podwórza widać było wyglądające ciekawie głowy niewieście, przestraszonemi oczyma wpatrujące się w rzeź straszną.
Czeladź tymczasem ze Smerdą na czele zawijała się około oczyszczenia podwórza z trupów, odzierali ich prędko z sukni, obrywali miecze i nożów pochwy, obnażali z obuwia... potém odarte ciała nieśli na wały i z nich rzucali w jezioro, nie patrząc, choć w nich były życia reszty. Słychać je było spadające w wodę z pluskiem i śmie-