Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chy towarzyszące za każdą razą temu pogrzebowi... bo czeladź bawiła się tém ciskaniem do jeziora... Kruki z wieży zerwawszy się, poleciały nad wodę i zaczęły krążyć nad nią, podniosłszy krzyk i wrzawę.
Hengo siedział na ławie osłupiały, ruszyć się nie śmiejąc, otrętwiał patrząc... trwoga ogarnęła go téż może o samego siebie... Nie umiał sobie wytłumaczyć, co się stało, co to byli za ludzie i dlaczego kneź zamiast żalu lub gniewu, tylko śmiech miał na ustach.
Niepokój, który go ogarniał, nie dał mu dłużéj pozostać w izbie ciemnéj, wysunął się w podwórze oświecone księżycem i dogorywającemi na ziemi łuczywami. Stanął w dali, lecz właśnie kneź z ławy się ruszył i począł chwiejąc się przechadzać po podsieniu, nucił coś wesołego... Bystre jego oko dostrzegło niemca w cieniu.
— Chodź tu! ty! — zawołał, — tu!
I pokazał mu jak psu na nogi swoje. Hengo trwożliwie naprzód postąpił. Po chodzie, mowie, ruchach, łatwo mógł poznać, że miłościwy pan był pijany.
— Ot! dobra wieczerza! — zawołał do niego, — widziałeś niemcze, jak się zabawili wesoło... Gorąco im coś było, poszli się kąpać do jeziora! Psubraty... Wszystko się to samo za gardła wzięło i wyrznęło... Sami, sami... moich tam ludzi nie było... Od czego miód i rozum, od czego? Ej!