Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

aby się Hengo zbliżył doń jeszcze. Zwiesił głowę z ławy poręcza ku niemu.
— Widziałeś moich chłopców? porośli?.. — począł nie dając mu czasu na odpowiedź — muszą być już spore?.. a silne? czy się w matkę urodą udali, czy w ojca? nie zgnuśnieją tam oni?? Czy chodzili już na wyprawę?
Hengo szeptał odpowiedź zastosowaną do żądań miłościwego pana, którego się lękał, ale kneź drzémał, oczy mu się zamykały... Mówił jakby sam do siebie.
— Ja wam ład zrobię... ja wam zaprowadzę Łado... za brody wieszać każę nad drogą... Jam tu jeden pan i kneź... moja wola nie wasza!.. Precz z tém padłem... precz!..
Oczy mu się otwarły, postrzegł stojącego Henga, przypomniał go sobie i uśmiechnął się.
— Widziałeś polowanie? — powtórzył, — dobre łowy... zwierzyna tłusta... kruki moje będą miały co jeść...
Nucić coś począł i zdrzemnął się jeszcze.
— Bratanek bez oczów... jeszcze dwu zostało, a i tych mi przyprowadzą... sprzysięgali się już na mnie... Życiam mu nie wziął... niech gnije w ciemnicy...
Liczyć począł na palcach. Wojtas... Żyruń... Giezło... Kurda... Mściwój... pięć zagród. Baby jutro spędzić każę... i stada...