Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

była moc gniewu, co nim miotał, że kamień oknem wpadłszy do izby, sprzęt jakiś zdruzgotał. W téjże chwili czeladź kneziowa leciała nań już, sznur z pętlą na głowę zarzuciła staremu, który się zachwiał, padł, z gardła dobył mu się głos chrapliwy... i trupa już ciągnęli po ziemi oprawcy ku wałom.
Z groźném mruczeniem stojący kmiecie cofnęli się, zobaczywszy to ciało u nóg swoich i poszli nazad nie zaczepiani ku mostowi, gdzie na nich konie i ludzie czekali, a wkrótce późniéj cała ich gromada, krzycząc nazad odciągała. Niewiast tylko kilka zostało u mostu, aby ciała pomordowanych pozabierać.
Z grodu teraz czeladź się na hać wysypała, nie żeby im dopomódz, lecz by młodsze wypatrzyć. Z tych dwie czy trzy, mimo wrzasku, na gród wciągnięto, a kneź przypatrując się dokazującéj drużynie, uśmiechał tylko.
Wkrótce ucichło wszystko... Widać było tylko poniżéj, jak starsze niewiasty odnosiły ciała, które jezioro na brzeg rzuciło, jak drugie czółnami płynęły ku trupom, które widniały zdala.
Hengo pośpiesznie przywiązywał do koni resztki swego towaru i mienia, aby coprędzéj z grodu wyruszyć. On i Gerda, więcéj jeszcze od ojca wystraszony, spieszyli, by przed południem znaleść się za wałami.