Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

piwszy nieco od rzeki w głąb lasu, wyszukał łąkę zieloną, na któréjby się konie paść mogły i ognia naniecili, aby nim odegnać zwierza. Sklecili potém szałas z gałęzi i do snu się układli.
Majowa noc przeszła prędko, a nadedniem naciągająca burza z piorunami i ulewą, z noclegu ich spędziła. Hengo téż śpieszył niespokojny, lecz nim na konie siedli, chwycił Gerdę za ramię.
— Patrzałeś i słuchałeś — rzekł — co się na grodzie działo... kazałem ci milczeć i z językiem matki się nie wydawać! Milczże i teraz... bądź niemy...
Pogroził mu stary, chłopak nań patrzył osowiałemi oczyma, dosiedli koni i puścili się spiesząc do Wiszowego dworu. Deszcz lał jeszcze, ślizgały się konie, zwolnić więc biegu wkrótce musieli, a południe już było, gdy dym ujrzeli i zasieki, i na łące pasące się klacze ze źrebiętami, które niewiasty doiły.
Wisz stał na wyniosłym brzegu i patrzał, psy siedziały przy nim na straży. Niemiec pozdrowił go zdala, a stary wnet ku niemu schodzić zaczął. Stróże już biegły się rzucić na obcego, gdy je odwołano i Wisz grożąc do milczenia zmusił.
Szły więc za nim posłuszne.
W oczach starego widać było ciekawość, zdawał się dziwić, że Niemiec z grodu dobył się cało... patrzał na niego, na sakwy i konie.