Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! prędkoście jakoś z grodu wrócili — rzekł z uśmiechem — jakże się tam powiodło?
— E! nie było co robić długo na tym grodzie — odezwał się Hengo — mnie téż spieszno dobyć się z tego nieznanego kraju.
To mówiąc i zapewniwszy się, że go psy nie zjedzą, Hengo konie oddał chłopcu, a sam począł iść z gospodarzem. Gdy zostali sami, kmieć popatrzał nań, jakby mu z oczów chciał czytać.
— Co słychać na grodzie? — spytał. — Hengo zmilczał.
— Nie patrzałem ja wiele, nie słuchałem téż dużo — rzekł po namyśle. — Wasz parobek tylko pozdrowić was kazał... dobrze mu tam...
— Młodemu dobrze wszędzie — odezwał się gospodarz — i westchnął.
Z odpowiedzi widać było, że niemiec do mówienia ochoty wielkiéj nie miał. Wisz rzucił parę pytań ostrożnych, i zbyty odpowiedziami krótkiemi, umilkł.
Młodego chłopca we wrotach parobcy powitali jak znajomego, i z końmi go do szopy poprowadzili. Gerda, jakby zimnicy dostał, drżał jeszcze cały od wczorajszego strachu i dzisiejszego deszczu zimnego. Ulitowano się nad nim. Jeden z parobków, nie wiedząc, że język rozumie, wziął go za rękę i prawie gwałtem wprowadził do chaty, gdzie ogień jasny palił się od rana.