Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Odebrał swoje sakwy, objuczył konie i dosiadłszy je, wprędce znikł z oczów gospodarza, w las wjechawszy.
Wisz patrzał za nim, stojąc we wrotach, gdy nadeszła Dziwa. Obrócił się do niéj stary i uśmiechnął łagodnie. Ile razy spojrzał na nią, na tę krasę i wesele domu, na twarz mu jasny występował promień. Uśmiech jéj mu odpowiadał zwykle, lecz teraz stała zamyślona i smutna. Skinęła na ojca i powiodła go z sobą ku rzece.
— Nic wam nie mówił niemiec? — spytała.
— Milczał jak grób — rzekł stary.
— A mnie szczęśliwsza dola dała z niemego chłopięcia dostać języka — poczęła Dziwa. — Syn Henga straszne mi opowiadał rzeczy. Trzeba abyś o nich wiedział ojcze — coraz groźniejsze od grodu na nas wiatry wieją... posłuchaj! chłopiec nie kłamał, drżał jeszcze cały ze trwogi, mówiąc i płakał.
Dziwa zaczęła po cichu opowiadanie. Wisz sparty na kiju, słuchał ze spuszczoną głową. Nie dał po sobie poznać nic, na pozór zimny jak kamień, córce mówić dozwolił, nie wtrącając słowa. Zamilkła już, gdy on jeszcze się słuchać zdawał.
Aż nierychło głowę podniósł i tchnął ciężko piersiami staremi.
— Pora — rzekł — co ma być, to się stanie.. Wiec zwołać potrzeba, dawno go nie było i ludzie się rozbili, chodząc samopas. Czas się ze swojemi