Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w nim jeszcze z całą siłą, on las czuł i w obcym nawet wiedziałby jak się obrócić.
Chwytał niekiedy silniéj powietrze, a ono mu oznajmywało, czy w pobliżu dąbrowa była, łąka, moczary czy pola. Mówiła do niego trawa co rosła pod stopami, pochylenie gałęzi, mech, który na drzewach rosnął, krzewy co las podszywały. — Lot ptaków uczył go, nawet i zwierz którego płoszyli i kierunek w jakim on od nich uciekał.
Ku południowi już wjechali na łąkę szeroką, któréj środkiem płynął strumień. W dali, na podniosłym nieco brzegu, widać było dwór obszerny z zagrodą i dym nad nim.
Ujrzawszy domostwo, stary dobył rogu i zatrąbił raz, drugi i trzeci. Jechali tymczasem coraz się zbliżając ku zagrodzie, około któréj mnóstwo roiło się ludzi.
Jeden z nich konia bez uzdy z łąki porwawszy, skoczył nań i rękami go poganiając z obu stron szyi, a trzymając się grzywy, wybiegł naprzeciw starego — popatrzał na Wisza i szybko nazad popędził.
Znać, że i tu mało kto w gościnie bywał, bo czeladź u wrót cisnęła się ciekawa, a z za tynu widać było bielejące niewiast namitki. Jeszcze nie dojechali do zagrody, gdy we wrotach ukazał się słuszny mężczyzna, odziany po domowemu, koszula na wierzch, w lekkim przyodziewku na ramiona narzuconym. Gęsty jasny włos spływał