mu na ramiona, młoda bródka zarastała rzadko, rumiane lice, które się śmiało dużemi niebieskiemi oczyma. Rękami zdala już witał przybywającego, weseląc się gościem, stary mu téż słał pozdrowienie, a niedojeżdżając do wrót, konia strzymał i zsiadł z niego.
— Bywajcie mi w dobrą godzinę, gospodynie miły — wołał młody gospodarz. — Takiego gościa, jak stary Wisz, nigdy się moja chata nie spodziewała.
To mówiąc, z poszanowaniem jak do ojca, zbliżył się do starego i rękę mu chciał całować.
— Rad wam jestem jako słońcu! — mówił daléj wesoło — ale się i smucę téż, bo zamiast stare kości trząść do młodego Domana, mój ojcze, nakazałbyś do niego, toby się u drzwi twych stawił.
— Zachciało się téż i staremu świata zobaczyć a popatrzéć, czy się tam co na nim nie zmieniło — odezwał się Wisz.
Uściskali się i pod rękę go ująwszy, wiódł Doman do świetlicy. I tu dwór stał w obejściu, do koła zabudowany w prostokąt, z szopami razem i chlewami. Znać tylko było młodego gospodarza, który pragnie aby mu się w oczach domostwo śmiało, bo ściany były wybielone i podsienie ostawione słupkami misternemi. Na nich gdzieniegdzie wiązki ziela wonnego wisiały, macierzanka, dziewanny i czombry. Niewiast cale
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 128.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.