Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

widać nie było, bo się te przed obcym kryły... Izba téż, do któréj weszli, czysta była i schludna, a znać w niéj niewiasty nie gospodarzyły, bo ognisko w pośrodku z kamieni ułożone, było wygasłe. W kącie skórą wilczą zasłane widać było łoże, po ścianach łuki, miecze, proce, rogi zwierząt i skóry z nich świeżo zdarte. Na stole leżał chléb biały, którym się rozłamali i Doman starca naprzód posadził, sam stojąc przed nim. Ledwie go skłonił by usiadł przy nim podle. W oczach wesołego gospodarza żywa malowała się ciekawość, ale z pytaniem nie spieszył. — Wisz téż z razu o gospodarstwie mówił i lesie. W tém miód podał chłopak, gospodarz przepił do gościa.
Sami jedni w izbie byli.
— Jużeście to zgadli — odezwał się stary — żem przybył tu nie darmo — a ja wam powiem, że z wieścią niedobrą. Źle, a coraz nam się gorzéj dzieje.
— To róbmy tak, aby lepiéj było — odparł Doman.
— Wkrótce mirów, wieców i nas kmieci i starego obyczaju nie stanie — mówił Wisz zwolna — pójdziemy w pęta wszyscy.
Mówią tak ludzie, iż w starych głowach lęgnie się narzekanie jak kwas w starych statkach — ale osądzicie sami, czy się to bez jaja wylęgło.
Kneź i Leszki wszystkie za wolnych już nas ludzi nie mają. Kmiecie i władyki co się na téj ziemi urodzili, z czernią idą na równi z niewol-