Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba, ale zgodnego a takiego, jakie ongi bywały, gdy za ojców radzono... Zwołajcie wiec...
Poczęli tedy obliczać, o ile we trzech mogli i umieli, kogo za sobą mógł mieć Chwostek, a kogo przeciw sobie i okazało się, że niemała liczba stanąć mogła po stronie knezia, chociaż okrutnik był i dla nikogo serca nie miał.
Rozmowa cicha przeciągnęła się do wieczora. Szli potém razem do chaty i zasiedli powtóre przy ognisku. Tu zaledwie chleb rozłamali, gdy mały krępy człeczyna, z głową krótko ostrzyżoną, z oczyma kociemi, w obcisłéj siermiężce, zjawił się w progu. Zobaczywszy go wnet zamilkli wszyscy, był to znany kneziowski sługa, na nieustannych posyłkach spędzający całe życie. Obawiano się go na grodzie i w okolicy, bo podpatrywał, podpełznąć umiał, podsłuchać i donieść panu, co pochwycił. Oka jego nic nie uszło... Siadywał jak żbik na drzewach, gdy mu trzeba było niewidzianym gdzie być, wszywał się w gałęzie, zakradał do lisich nór, zakopywał w stogach siana, przylegał w wiszarach i trzcinach... Dla małego wzrostu i lichéj postaci Znoskiem go zwano. Zjawienie się jego gdziekolwiekbądź, nic nigdy nie wróżyło dobrego. Złośliwa żmija nie wracała nigdy bez łupu na gród, a łupem były oskarżenia, które do ucha Chwostkowi nosił.
Szeroka gęba z zębami białemi, śmiała się w progu. Znosek stał i patrzył po izbie. Pozdro-