Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pojednać... tego co mu oczy wyłupiono puszczą, aby sobie w swiat szedł. Kto wie, a może mu oczy odrosną? Stryjów i bratanków zaprosi kneź do stołba i zgodę na wieki zapijemy!..
Słuchali wszyscy w milczeniu.
— Powinniście się cieszyć z tego — mówił Znosek — potém wszyscy kneziowie jak się wezmą za ręce, to dopiero ład będzie u nas!.. Teraz zbiorą się lada żupankowie i na gród się cisną, a pięściami nam grożą pod nos... bo wiedzą, że knezie z sobą się waśnią... Późniéj już tego nie zobaczymy!
Mrugnął bystro oczyma i rozśmiał się. Drudzy milczeli, gdy z podwórza głos się dał słyszeć. Wszyscy zwrócili głowy ku wnijściu. W progu stał człowiek siermięgą czarną odziany, w czapce czarnéj, z kijem w ręku, oczyma jakby obłąkanemi patrzył we wnętrze chaty, liczył niemi tych co w niéj byli. Wzrok jego zatrzymał się na Znosku i usta, które już miał otworzyć, zamknęły się. Nie powitawszy nawet nikogo, zawrócił się od progu, odszedł i usiadł na przyźbie.
— Ten mnie tylko zobaczył — rozśmiał się karzeł — i ochota mu od gościny i od mowy odpadła.
To mówiąc dopił piwa, kubek postawił, wstał i stanąwszy pośrodku izby, rzekł w boki się biorąc.
— Wisz i Doman!! Wisz i Doman!..
— Znacie mnie? — zapytał stary Wisz.