Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wodzenie, które za złą wróżbę uważano, rozpoczynały.
Nad rankiem gromadka parobków ściągnęła z osad nad rzeką i z lasu, lud zdziczały i nędzny, niewyglądający wojowniczo.
Dzień robić się zaczynał, gdy chłopak wysłany na czaty konia co tchu pędząc, nadbiegł, wołając:
— Jadą! jadą!!
Zsunąwszy się z konia padł dysząc na ziemię. W zagrodzie ruszyło się wszystko, stary swoich ludzi rozstawił tak, aby ich widać nie było, ani przygotowań do obrony.
Chata widziana zdala przybrała pozór swój codzienny, ale parobcy ukryci za tynami, po szopach, na ziemi leżący, gotowi byli skoczyć na pierwsze pana skinienie.
Stary, żadnéj broni nie wziąwszy, boso, w koszuli i na ramiona tylko narzuconéj siermiędze, z odkrytą głową u wrót stanął.
Zdala już coś tętnieć zaczynało, rozeznać było można jadącą liczną konną gromadę, a wkrótce głosy, śmiechy jéj i nawoływania.
Około zagrody cisza panowała, bocian tylko klekotał na gnieździe gospodarząc, jakby i on chciał oznajmić o jakiemś niebezpieczeństwie.
Nagle z zarośli ukazała się czapka Smerdy i dzidy kilku jezdnych... tuż za nim. Spodziewali się znać zastać zagrodę nieprzygotowaną i byli bardzo wesołéj myśli.