Dla dziewki ojca w mogile pocieszyć nie chcecie utoczoną krwią... Hejże! hej!..
— Słowom rzekł — mruknął Ludek — nie mogę...
— Druhów wam teraz trzeba, a nieprzyjaciół sobie robicie! — szydersko dodał Doman — rozumu nie macie...
Spojrzeli sobie w oczy, Ludek się hamując powtórzył raz jeszcze:
— Nie mogę...
Doman się zerwał już iść.
— Nie zechcecie dać po dobréj woli, to ją kiedyś wezmę siłą...
— A my siłą będziem bronić...
— A — no!
— A — no!
Ostatnich słów domawiając, zaczęli się cofać od siebie, ciągle sobie patrząc w oczy. Rąk już sobie nie podawali. Młodszy brat stał milczący za Ludkiem, który dlań teraz ojca zastępował.
Doman kołpak nasunął gwałtownie na oczy i odszedł. Konie jego stały opodal nieco ku zgliszczowi, milczący powlókł się do nich, zatętniło, odjechał...
Ludek stał jeszcze czekając, czy się nie wróci, posłyszawszy tentent, ruszył się i on.
W gęszczach słychać było jak pędził w las i psy za nim lecąc ujadały.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 182.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.