Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 183.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Po drodze Ludek z bratem spotykali swoich, co się na zagrodę wlekli, podśpiewując. Tryzna i stypa więcéj niż bój i walka znużyły... szli smutni zataczając się i przystając dla spoczynku...
Nazajutrz w zagrodzie życie powróciło do trybów powszednich, niewiasty stały u ogniska, Dziwa siedziała u krosien, sługi żarna obracały, gotowano strawę, krzątano się około stada, bocian klekotał na szopce, a sroki krzyczały skacząc po płotach. Ruch był tém większy, że pogrzeb po sobie wszędzie ślady zostawił, a staréj Jagi, co niewiastom przewodziła, nie było. Miejsce jéj zajęła żona Ludkowa, tak jak mąż jéj władzę nad gromadką po ojcu odziedziczył.
Wieczorem na przyźbie przed chatą siedziały dwie siostry, Dziwa i Żywia, sparłszy głowy na ramionach swych, obejmując się rękami... patrzały gdzieś na lasy i dumały i nuciły... Ludek wyszedł od rzeki, ręce w tył założone trzymając, z głową na piersi spuszczoną. Zobaczywszy go przed sobą dziewczęta wstały. Zatrzymał się przed niemi. Dziwa podeszła krok ku niemu.
— Po coś ty Domana oczarowała? — rzekł powoli.
— Ja? — rumieniąc się zawołała dziewczyna — i czarów nie znam, i Domana znać nie chcę...
— Braterstwo nam wypowiedział za ciebie... — mówił Ludek. — Chce cię mieć... odgraża się nam...