Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niałego na horodyszczu nie było nic, ani drzewa, ani kamienia, pokrywała go darń, skąpe zioła i stare kretowiny. Okolica jak miejsce była smutną. Jak sięgnąć okiem, widnokrąg opasywały lasy czarne. Zdala na prawo, małe jeziorko leżało na pół trzcinami zarosłe, w lewo gdzieniegdzie ukazywała się z błota rzeczułka gniła, płynąca trzęsawiskami nieprzebytemi. Płaczliwe głosy czajek głuszyły śpiew leśnego ptastwa. Niespokojne zwijały się tu nad niezliczonemi gniazdami swemi, jakby od nich nieprzyjaciela odpędzać chciały.
Tam gdzie horodyszcze do lądu przypierało las stary stał na straży.
Był to przeddzień Kupały, na który Wiec zwołano. Kmiecie i władyki wiedzieli już jaki los spotkał Wisza za to, że pierwszy ich na wiec powołał. Śmierć jego nastraszyła wielu, rozjątrzyła innych i pobudziła jeszcze do narady dla ratunku.
Na horodyszcze tylko od strony lasu dostać się było można, a kto na nie chciał iść, musiał pomijać dąb stary na drodze stojący, na pół spruchniały, z oschłemi konary, który równie jak uroczysko za poświęcony miano bogom czy duchom téj ziemi. Widać pod nim było mnóstwo płacht na wpół pogniłych, z któremi u stóp jego składano choroby.