Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Maleńkie źródełko sączące się nieopodal, służyło chorym do obmycia się z choroby, płótno do otarcia. Rzucano je po tém pod dębem w téj wierze, iż z nim szła precz choroba. Aby zdrowie odzyskać, duchom je trzeba było rzucić na pastwę. Stały tu i inne ofiary pleśnią okryte, przemokłe, liściem na pół zasypane, miseczki, dzbanuszki, ziarna bursztynu, kawałki sukna i sznurki powiązane w węzły jakieś tajemnicze.
U góry w dębie spruchniałym, widać było dziuplę ogromną, jakby stworzoną na to, aby w niéj pszczoły dzikie barci założyły. Lecz drzewo puste stało, wilgocią odstręczając, pszczół w niém nie było. Dziupla stała próżną i czarnym swym otworem jak paszczą ziała jakoś dziwnie, straszno.
Do koła korę obsiadły zielone mchy jak aksamit świecące, porosty żółte, nawet trawy blade, które się na przegniłych pasożytach czepiały.
Nie rozdeniało jeszcze dobrze, gdy się szelest dał słyszeć w pobliskiéj gęstwinie. Ostrożnie coś się pod dębem prześliznęło, przycupnęło, rozsłuchało, i gdy wszystko milczało do koła, ziemi się podniósł człowiek mały w szaréj guni, z głową okrągłą postrzyżoną, z oczyma świecącemi z usty szeroko rozciętemi w których zęby maleńkie widniały. Obejrzał się raz jeszcze, posłuchał, rękami objął dąb, nogami się go uczepił i ze zręcznością