Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

drugie... Patrzały teraz oba... Naprzeciw z za gałęzi widać było Horodyszcze i drogę wiodącą ku niemu.
Skryty w dziupli mógł ztąd policzyć idących i dojrzeć twarzy każdego.
Właśnie w tę stronę źrenice chciwie wymierzył, gdy gałęzie łamać się poczęły i konno jadący mężczyzna, którego kilku innych otaczało, ukazał się w niewielkiém oddaleniu. Jechał na siwym spasłym koniu z długą grzywą, okrytym skórą, zamyślony, koniowi dając iść powoli — z oczów, które przed się wlepił, znać było iż patrzał nie widząc. Postać była spokojna, poważna i piękna, człowiek już sędziwy z brodą długą, białą i włosami na ramionach powiewającemi. Na głowie miał kołpak z niedźwiedziéj paszczęki, któréj białe zęby nad czołem mu sterczały. Zwierz zdawał się grozić każdemu, ktoby się śmiał zbliżyć wrogo. W ręku trzymał na kiju pstro wyrobionym i jakby białą obwiedzionym wstęgą, obuszek kamienny, świecący, wyrobiony sztucznie, który wiązanie z łyka plecione umocowywało. Od szyi obręcz miedziany z kilku kół złożony, spadał mu na piersi, i okrywał je jak zbroja. Jadący za nim w pewném oddaleniu sługami być musieli, trzymali się, patrząc skinienia i rozkazu, tylko jeden młodzian z głową podniesioną u boku jego stał, a miał uzbrojenie do tamtego podobne.