Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżając się do dębu, starzec oczy zwrócił ku uroczysku i konia przytrzymał — widząc, że na niém pusto jeszcze było.
— Nikogo! — przebąknął.
— Nikogo! — powtórzył pochylając się drugi.
— Mieliżby się ulęknąć i nieprzybyć? Możeli to być? Ani ci nawet co zwoływali? a ci pierwsi być powinni?
To mówiąc, z konia się zsunął stary.
— Wy z końmi — rzekł — stać tu w pobliżu paść i czekać.
Ty Mroczek — ze mną pójdziesz... uczyć się jak radzili starzy. Słuchaj, patrz, służ i ucz się.
Młodszy posłusznie głowę skłonił.
W tém z drugiéj strony nadjechali konni, Doman samotrzeć z ludźmi swemi. I on, nie dojeżdżając do horodyszcza, konia słudze oddał, wskazawszy pastwisko, a sam ku staremu pospieszył.
— Dniem wiecowym pozdrawiam was — odezwał się.
— Dniem wiecowym, bodaj szczęśliwym — odparł starzec. Kędyż się Wisz dziewa?
Doman obie ręce podniósł ku górze i pokazał na obłoki.
— Spaliliśmy zwłoki jego, płaczki go opłakały... z ojcami pije miód biały.
Starzec ręce załamał.
— Zmarł? — zapytał.