Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ród, sami dla obrony posadzili. Wisza nam za to ubito, że śmiał wiec zwoływać!
Jęknęło kilku i głuche mruczenie słyszeć się dało po tłumie. Starce głowami trzęśli.
Aż z prawéj strony, czarno zarosły, średnich lat wstał mężczyzna, rękę trzymając za pasem. Oczy, które dotąd miał w ziemię wlepione, podniósł i potoczył niemi, jakby w gromadzie swoich szukał.
— Bez kneziów — odezwał się — nie obejdziemy się... ładu nie będzie... Najdą na nas niemcy, a choćby i Pomorcy i Wilki, gdy im głód doje, a wściekłemi uczyni, kto będzie wówczas dowodził, rozkazywał i bronił? Czy kneź, czy król, jak go tam zwać, musi być... a pod nim my, choć jemu równi żupany, bany, kmiecie i władyki... i pospolity gmin... i niewolniki nasze... kneź musi być...
Zaczęto mruczeć, czarny mówił daléj.
— Że się z niemcami braci, a co złego, kiedy nam to pokój kupuje?
Mruczenie rosło coraz, aż zgłuszyło mówiącego, ale drudzy widocznie za nim obstawali.
— Kneź musi być — zawołał Boimir — a no... będzie! Kto przeczy! Inaczéjby się od niemca nie ostało... Niosą się oni do nas z mieczem i z wiarą swą, z namowy i z groźby... a oręż mają dobry i siłę wielką... i swoich kneziów co lud prowadzą jak parobek woły w pługu... Nie obro-