Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc przekonać, ale ci spójrzéć nie chcieli i mówić nie byli radzi.
Gwar i wrzawa nie ustawały, bo niedosyć było powiedzieć — iść — trzeba było obmyśleć, z kim, jak, kiedy, a gród Chwostków był warowny, wałem i częstokołem otoczony, oblany w części jeziorem, zaopatrzony ku obronie, w ludzi obfity. Na niemców téż skinąć ztamtąd mogli, aby im w pomoc szli... a wówczas z Myszków i ich druhów nie zostałoby jednéj głowy.
Słońce się podniosło wysoko, minęło południe, na uroczysku z poschłemi usty starszyzna radziła nic nie mogąc uradzić, ani się zgodzić na jedno. Wołanie było wielkie chwilami, tłum to się zbijał w jednę stronę, to w drugą ciskał, gromadząc około starszych co głosy zabierali.
Opodal od horodyszcza, czeladź stała z końmi czekając, pasiono je popętawszy na skraju łąki pod lasem; młodzież, parobczaki, na ziemi siedzieli i śmiechy a żarty między niemi słychać było.
Do dębu, z którego dwoje oczów patrzało, głosy dolatywały jak fale, to szybsze, to silniejsze, widać było, jak podnoszono ręce, grożono pięściami, rwano się i rozchodzono... Jeden to drugi stawał na wyższym brzegu wału, aby go lepiéj słyszano i ztamtąd mówił, gardłował, często na sobie suknię i koszulę rwąc... Groźne wy-