Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko i pszczoły, las zdala zatętniał. Spojrzały po sobie.
— Czy Ludek pojechał na łowy... czy to Ludkowe psy słychać?..
— Ludek w domu, koło stada...
Porwały za koszyki, obejrzały się dokoła i ostrożnie w gąszcz pierzchnęły... ale cicho było znowu w lesie, ni psów, ni ludzi nie słychać.
Żywia główkę z gąszczy podniosłszy, patrzyła na polankę i słuchała, psy gdzieś daleko zwierza pogoniły i cicho. Dzięcioł kuje drzewo... nic więcéj.
Wróciły na trawę, na słońce.
Zdala jakby śpiewanie słychać było, ale ochrypłe i smętne.
— To Jaruha — ozwała się Dziwa.
— Gdzież się to ona tędy wlecze?..
Zamilkły. Z krzaków na polankę wysunęła się stara baba, o kiju, z garnuszkiem na sznurku u pasa, z torbą na plecach, w płachcie na głowie.
Rękę przyłożyła do czoła i patrzyła ku nim, potém pociągnęła powietrze, jakby coś poczuła w bliskości i oczyma dokoła rzucając zobaczyła dziewczęta. — Podniosła ręce z kijem do góry i plasnęła.
— Dzień dobry! — zawołała.
— Gdzie to się wleczesz, Jaruho? — spytała Żywia.
Baba iść ku nim poczęła.