Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A coś to się ze żbikiem całował? — zapytała. — Po co ci było takiego przyjaciela szukać?
Ręką podniosła mu brodę do góry i odsłoniła oko.
— A oko... oko ci strzałą wybito! człowiecze! — krzyknęła — gdzieżeś ty był na biesiadzie! Dobrzeż cię tam przyjmowali! Popamiętasz całe życie...
Zaczęła się śmiać dziwnie i poszła znowu do worka po zioła.
Żywia ulitowawszy się chwyciła biały swój fartuszek i spojrzawszy na starą, oddarła z niego pas, aby mu było czém obwiązać głowę. Podała go milcząc staréj.
Jaruha wziąła płótno w ręce i ziela narwała tuż przy sobie, ale się ociągała z poratowaniem biedaka, który ręką wciąż oko tulił i zęby ścinając syczał.
— Juści to i wilka kulawego, gdy poprosi, trzeba ratować — rzekła cicho — ty Znosku nie wart tego, aby ciebie żywiono, boś ty dużo namorzył ludzi... a no! kto wie, żbik cię może poprawi... Ustatkuj się chłopcze, weź mnie za żonę, pójdziemy razem na bocianie gniazdo i będziemy gospodarowali. Ty mi będziesz żabki zielone nosił, ja ci będę klekotała...
Jaruha się śmiała, ale trawą i liśćmi okładała mu głowę i białém płótnem wiązała ją powoli.