Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 034.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj, stara wiedźmo — rzekł odwracając się ku niéj przybyły — będzie on żył?
Jaruha podniosła głowę, pokiwała nią, spuściła, podparła brodę na ręku, myślała długo.
— Kto to może wiedzieć — rzekła — albo to ja tam była gdy mu krew upływała? albo ja patrzyła gdy go zabijali?.. Ja swoje robię... Krew zamówiłam, ziela nawarzyłam, płachty położyłam... a może kto ranę przeklina, może urok rzucili?..
Nie można się z niéj było dowiedzieć więcéj. Myszko stał zafrasowany, gdy w świetlicy usłyszeli wołanie.
— Bywaj tu!
Pobiegli wszyscy, Doman się był na łokciu spierając podniósł blady, ale przytomny i pić prosił. Jaruha mu jakiegoś gotowanego napoju przyniosła, który pochwycił chciwie. Oczyma powiódł po izbie, brata poznał, a obcego zobaczywszy spuścił oczy. Ręką uciskał piersi, jakby mu co zawadzało. Myszko stał nad nim.
— Widzisz — rzekł — z koniam padł... i na mieczyku się przebiłem...
Nie śmiał oczów podnieść.
— Myślałem, że mi koniec przyjdzie... a no, jeszcze żyję...
— A to ja wam krew zamówiłam, proszę miłości waszéj — wtrąciła Jaruha — gdyby nie ja! hę! hę!