Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co wy tam uradzili, Myszku? — spytał odwracając rozmowę.
— Dziś z tobą o tém nie gadać, kiedy leżeć i lizać się musisz.
— Wyliżę się... — rzekł Doman — a nie chcę, abyście mnie zapominali, jeśli co do roboty macie... Nie ja, to bracia pójdą i ludzie... Bylem chodzić mógł, nie zaśpię doma... Człek najprędzéj wydobrzeje, gdy na konia siędzie.
— Nie prędko wam o koniu myśleć — przerwała Jaruha — krewby się znowu puściła, a jakby mnie nie było do zamówienia...
Nikt baby nie słuchał i umilkła. Duży nawet na drzwi jéj wskazał. Wiedźma pokręciwszy się około ognia wyszła mrucząc.
— Źle z nami — rzekł Myszko — źle z nami Domanie. Na wiecuśmy nie obradzili nic, a teraz gorzéj się jeszcze kroi. Chwostek sobie zebrał dużą drużynę, nawet między naszymi... Bodaj po niemców posłał i pomorców, aby mu w pomoc przybywali, chce nas wszech zawojować i obrócić w niewolniki... Radźmy sobie...
— Pierwsza rzecz — rzekł Doman — tych się zbyć, co jemu służą, a z nami iść nie chcą, bez tego nic...
— Pewnie — odparł Myszko — z tymi, co jawnie z nim trzymają, rzecz łatwa... ale kto wie, ilu z nim potajemnie?.. Starego Wisza nie stało.