Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z wami... — odparł krótko ranny i wskazał na brata — on, ja, moi ludzie, czeladź. My stare kmiecie jesteśmy do swobody nawykłe, do ostatniéj kropli krwi miru bronić będziemy. Kneź mir łamie, niech głowę da!
— Niech da głowę!.. — zawołał Myszko i wstał. — Więcéj już słyszeć nie chcę i nie potrzebuję... Na tém dosyć...
Duży przyniósł mu miodu w kubku, gość z pośpiechem do ust go zbliżył i napił się, biorąc rękę Domana.
— Za rychłe wyzdrowienie twoje... Słowo?
— Słowo kmiece... i klątwa... ja z wami... a umrę ja, z wami bracia, do ostatniego...
I legł na pościel. Myszko wyszedł i na konia siadł.
Napowrót weszła Jaruha zbliżając się do łoża chorego; spojrzała na piersi, z któréj płachty zrzucone leżały na ziemi i załamała ręce. Poczęła je podnosić mrucząc.
— A zdrowymbyś być chciał miłościwy panie — poczęła — baba was wyratowała i słuchać jéj nie chceci...
Nie opierał się chory, gdy mu znów owe mokre zioła i bieliznę na piersi przyłożyła. Znużony choć małém wzruszeniem, Doman się zdrzémnął zaraz. We dworze milczenie było znowu.
Nadchodził wieczór, gdy Duży stojąc we wrotach, zobaczył jezdnych z lasu wychylających się na pole.