Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrów bywaj, Samborze — odezwała się — bądź szczęśliwy... pokłon odnieś odemnie siostrze miłéj, braciom, wszystkim... nawet ptakom, co koło naszéj latały zagrody.
Z chaty na palach, które się trzęsły pod nim, wyszedł stary zgarbiony człowiek, w drżących rękach wiosło trzymając. Nie mówiąc nic zszedł do czółna, zstąpił w nie, odwiązał i czekał. Dziwa siadła, odbił od brzegu i czółno pomknęło po wodach spokojnych. Towarzysze stali i patrzyli, stara piastunka płakała padłszy na ziemię. Dziwa chustą wiewała. Białe ptaki nad głową jéj się niosły i kwiliły, jakby rozumiały, że się ze swoim rodzonym rozstawała światem.
Czółno płynęło. Już twarzy jéj widać nie było, tylko koszulę białą i białą jak ona twarz, a potém plamkę białą, a późniéj ostrów i drzewa zakryły czółenko i znikło. Dziwa płynęła gdzie ją dola niosła. W tém łódka się o brzeg oparła i zadrgała, stary wyszedł na ląd i przytrzymał ją. Para kamieni sterczała nad wodą; dziewczę wysiadło i wyszło.
Na ostrowiu cicho było, cicho... tylko tysiące słowików w krzakach na zabój nuciły. Pomiędzy łozy i olszyny wiodły ścieżki kryte, ludzkiemi powydeptywane stopami.
Dziwa szła zwolna przed siebie nie spiesząc, wiedząc, że dojdzie gdzie jéj losy iść kazały.