Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

upojonéj. Dwie stróżki ją podtrzymywały, inaczéj paśćby była musiała omdlona. Lecz słabość ciała razem szła z olbrzymią myśli potęgą. Czuła się śmiałą i gardzącą niebezpieczeństwem, panią i królową...
W tém upojeniu powoli wiedziono ją przed knezia, który cofnąwszy się poza słupy kontyny stał pod częstokołem, oparty oń, z szyderską twarzą.
Dziwa wpatrzyła się w to oblicze dzikie, wykrzywione, straszne, z taką siłą wzroku, że kneź spuścił mrucząc oczy przed nią i zadrżał.
— Będziesz mi wróżyła — mruknął cicho.
— Będę wróżyła — poczęła Dziwa, która czuła, że jakaś siła zmusza ją do mówienia — będę ci wróżyła...
Dwoje dziewcząt postawiły przed nią wiadro wody świętéj, spuściła oczy na nią. W wodzie odwrócona odbijała się twarz szkaradna Chwostka, a obok niéj w dymach, któremi ją ciągle okadzano, krążyły najdziwniejsze postacie.
Kneź patrzył — zrazu szyderski, teraz bledniejąc i jakby przelękły, ręką się opierał o częstokół, a widać było jak drżał.
Obok niego stojący Wizun oczyma nakazującemi, których nie spuszczał z dziewczyny, zdawał się jéj dyktować, co mówić miała.
Chwila milczenia poprzedziła urywanemi słowy wyjąknioną wróżbę.