Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Odpoczywajno spokojny — ja go wyprawię sama. Nim dzień wejdzie, będzie w drodze, ale czasu dużo spłynie, nim te puszcze przejedzie wskróś i za Łabę się dostanie, nim oni się tam ruszą, nim wyciągną, nim się przedrą tutaj — a tu!..
Kneź spojrzał na nią.
— Tutaj oni knują i zmawiają się — wiece gromadzą, po nocach przy łuczywach radzą, po lasach się zbierają, dwory objeżdżają, gońców sobie posyłają. Śmieję się ja z tego, mam dosyć ludzi, gród mocny i wieża wytrzyma, jezioro obroni, a we spichrzach pełno, zasieki po brzegi nasypane. Choćby ta dzicz obległa, jeszczebym się opędził téj psiarni, a obledz mnie nie śmieją.
Zaczęli szeptać ciszéj — kneźna siadła tuż przy nim, podparta na ręku. Przynieśli mu mięsiwa misę, które począł rwać palcami i kubek miodu który wypił tchem jednym.
Potém służbę rozpędził, zamiast czekać do jutra, kazał wnet przywieść Hadona.
Hadon był niemiec, ale wyleniały, nauczył się na dworze mowy ludzi, nałamał do ich obyczaju, a choć w nim natura wilcza została, nie bardzo go poznać było można od drugich, gdy szpiegował mięszając się w tłum, aby donosić pani.
Wszedł chłopak smukły, ulubieniec miłościwéj pani, którego we dworze lękali się wszyscy. Gdy knezia w domu nie było, on białą panię, siedząc