Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w sypialni po dniach całych zabawiał, brała go z sobą, gdy jechała, obejść się bez niego nie mogła. Kneź go téż lubił, bo mu się jak kot łasił. Gdyby nie twarz piegowata i blada, nie byłby brzydki. Włos téż miał krwawo-czerwony, ale obfitemi spadający puklami.
— Hadon! — zawołał — zobaczywszy go kneź! zbliż się tu... jutro ruszysz do dnia w drogę tam,
Wskazał na zachód ręką.
— Jedź do starego — powiedz niech mi swoich śle. Cierpiałem dość, skończyć trzeba z kmieciami. Niech da ludzi ile może, ale zbrojnych, to tłuszcza, dzika, bezbronna, rozpędzi ich garść Sasów.
Hadon podparł się ręką na stole, patrzał ukradkiem na kneźnę, a ona mu z za męża oczyma znaki dawała.
— Pierścień na znak weźmiesz u pani — pokażesz by dali wiarę. Stary wie, co on znaczy... ciągnąłem długo... dziś... tak lepiéj, niech idą... niech przychodzą.
— Miłościwy panie — rzekł Hadon z pokorą. Ślepy by chyba nie widział na co się zanosi, po lasach się kupią, narady czynią, kto wie czy nasi pośpieją.
Rozśmiał się Chwostek.
— Hej! twarde zęby trzeba mieć, aby gród ukąsić — rzekł — niechby je sobie na murze poszczerbili trochę — nadciągniecie z odsieczą wczas. Ja się ich na grodzie nie boję. Znam tych psich