Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 079.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Białe zęby wyszczerzył, po wargach mu piana ciekła... pięść podniósł do góry.
— Wy mnie rozumu uczyć będziecie! wy? krzyknął. Wyście to mnie tu posadzili, gdzie ja siedzę. Na grodzie tym ojciec mój, dziad i pradziad i praszczury moje siedzieli, a siłę tę dzierżyli, którą ja mam i z któréj na włos nie puszczę. Wam się po staremu dzikiéj swawoli zachciewa, a ja téj nie dam — chcę posłuchu i będę go miał.
Myszko i drudzy wysłuchali cierpliwie.
— My ci w sprawiedliwych rzeczach posłuchu nie odmawiamy — zaczął Myszko. — Co słuszna dajemy, a no na niewolę niemiecką obrócić się nie damy. Wam to smakuje co się u nich dzieje, bo to naród łupiezki, a kędy wojna, tam musi być niewola. My wojny nie lubiemy, bronimy się gdy nas napadają — to mus, a nikogo nie pastujemy, ale swobodę miłujem. Granice u nas spokojne.
Kneź stał, jakby nie słuchał, oczyma ich liczył.
— Co więcéj? — zapytał.
— Twoje smerdy i dworaki naszą młodzież zabierają, dziewkom i niewiastom gwałty czynią, stada z łąk zagarniają, spasają stogi, wypalają lasy, pola niszczą, tego my nie ścierpimy. Masz wyznaczonéj ziemi dosyć.
Chwost się po podsieniu przechadzał, czasem o słup oparł, to znów chodził.
— Co więcéj? — zapytał.