Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 087.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kną. Leszka do ojca trzeba wyprawić, dziś jeszcze. Mucha nie odpowiedział tylko pokłonem.
Niecierpliwa pani już z podworca ku stołbowi szła. Inaczéj się tam dostać nie było można, tylko po drabinie z poręczem, którą do wysokich drzwi przystawiano. Stała ona właśnie w miejscu, bo stróż dla zamkniętego w lochu Leszka, chléb i wodę zaniósł. Brunhilda zręcznie się spięła na wschodki, rozkazując za sobą iść Musze. Wewnątrz wieży mrok już był. Wschodki z tarcic wiodły na dół. Tu ciężkiemi drzwiami zapadającemi z góry zaparty był loch, w którym osadzono oślepionego Leszka. Drabina znowu prowadziła do głębi ciemnego więzienia, które jedno tylko wązkie okno oświecało.
W ciasnéj, wilgotnéj téj dziurze, na garści słomy zgniłéj i stęchłéj, leżał młody, piękny chłopak, dwudziestokilkoletni. Odzież na nim gruba, zdarta i powalana, dozwalała widzieć wychudłe i zżółkłe ciało. Na pół leżąc, oczyma strasznemi, nakształt dwu plam krwawych, zdawał się patrzeć przed siebie. Usłyszawszy szelest niezwykły, Leszek głowę podniósł nieco, czoło wybladłe zmarszczyło mu się. Brunhilda obejrzawszy się trwożliwie po lochu, sparta o drabinę którą weszła, odkaszlnęła nieśmiało. Leszek usiadł jakby strwożony.
— Kto tu? — zapytał.
— Ja tu jestem — cicho i łagodnym umyślnie