Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

go nie zrozumieli, kazał, prawda, zamknąć do ciemnicy, ale nie ociemniać was. O mało nie zabił tego człowieka, co się ośmielił targnąć na was.
Mówiła Brunhilda, on słuchał i milczał, a milczenie to niepokoiło ją, bo dozwalało posądzać, że jéj nie wierzył. — Tém mocniéj téż starała się wmówić w niego, że to nieszczęście stało się bez niczyjéj woli.
Leszek zdawał się tak głodem i pragnieniem zajęty, iż prawie nie słuchał tych zapewnień. — Kneźna siadła przy nim, sama go karmiąc i zachęcając do picia.
— Wrócisz natychmiast do ojca — rzekła. — Wyprosiłam wam swobodę w téj nadziei, że ojca nam przejednacie. Mówcie mu, że i kneź i ja zgody chcemy. Niech do nas przyjadą, niech sobie ręce podadzą.
Leszek milczał jeszcze.
— Powiesz mu to? — spytała.
— Odniosę mu wszystko co słyszałem — rzekł uwolniony — powiem.
Więcéj z niego wydobyć nie potrafiła Brunhilda. Konie i ludzie gotowi byli; dwu towarzyszów obok niego jechać konno miało i podtrzymywać go w drodze. — Obdarowała Brunhilda synowca szatami, wyprawą na drogę, i w chwilę potém przez most jechała już ludzi gromadka, która Leszka odprowadzała. Mucha stał u proga, Brunhilda podeszła ku niemu. Sami