Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dobobna do jutra. Dopóki napoju nie wydychał, nie rozumiał nic, tylko bić i zabijać nakazywał.
Rano gdy się ocknął, Smerda już u progu czekał z pastuchem, który mu do nóg padł.
— Miłościwy panie — zawołał — stało się nieszczęście. Hadonaście przysłali do mnie, aby mu konia dać. Zaledwie się do stada przywlókł, gdy jacyś kmiecie, co za nim szli w trop, napadli nań i pochwycili go. Jęli go trząść, czy znaku jakiego przy sobie nie miał, pierścień u niego jakiś znaleziono. Związali go łykami i uprowadzili w las, ino mi miał czas powiedzieć, abym na gród bieżał i oznajmił o tém co się stało. Hadon prosił się i groził, ale nie pomogło nic. Ludzie co go pojmali, o czémś wiedzieć musieli.
Kneź ze złości ze tę nowinę niedobrą na posła się z całych sił zamachnął i byłby mu głowę rozbił pięścią — jak to się nie jeden raz zdarzało — gdyby na ziemię nie padł ze strachu. Kląć tedy począł piorunami i czarnemi duchy. Przypadła Brunhilda z rękami załamanemi za swém pacholęciem — krzyk stał się wielki i narzekanie.
Chciał Chwost zaraz słać ludzi, aby go odbić, ale czyja była czeladź i gdzie zabranego poprowadziła, Lisun powiedzieć nie umiał. Z grodu téż ludzi teraz wysyłać nie było bezpiecznie. Pochwycenie Hadona znaczyło, iż rozumiano, po co był wysłany, a chwycić sługę kneziowskiego, ten tylko mógł mieć odwagę, kto z nim myślał wo-