Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 098.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

biedny. Stara matka pierwsza rzuciła się nań, chwytając go z jękiem i płaczem w ramiona. Miłosz siedział, pojąć jeszcze nie mogąc co się stało, ręce podnosząc do góry i jęcząc.
Gdy rodzice oboje ujrzeli wreszcie dziécię swe oślepłe, skaleczono tak okrutnie, choć je cudem prawie odzyskali — boleść, żal, rozpacz na nowo serca ich chwyciła. Oboje rodzice przekleństwa miotać zaczęli i łzy potoczyły się strumieniem, płakał i Leszek, którego na ziemi na skórze posadzono. Niedźwiedź stary nogi przyszedł mu lizać i jak pies się łasić.
I długo nic słychać nie było, tylko płacz, jęki i przekleństwa.
Zaczęto go pytać wreszcie.
— Cóż ja wam powiem — odezwał się Leszek — ja nie wiem nic, bo jedną chwilę tylko pamiętam, gdy mi oprawca przyszedł wyrwać moje oczy, któremi na świat patrzałem, gdy żelazo mi utopił, aby dobyć oko i rzucił je i zgniótł pod nogą. A! gdyby mi jedno był zostawił. Drugie poszło za bratem i słyszałem je padające na bok, razem z życiem mojém całém. Ślepiec jestem pół żywy tylko i zostało mi dwie jamy, bym mógł płakać niemi.
Ojciec i matka płakali zachodząc się i jęcząc.
— Rzucono mnie do wilgotnego lochu, na słomę zgniłą, na wodę stęchłą, na suchar spleśniały, mówił Leszek, a umrzeć nie mogłem. Nareszcie