Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I rozśmiał się dziko, spozierając ku drzwiom, w których żona stała.
— A no się mylicie — dodał — nie stanie mnie, nie będzie i was! Zasmakują w wilczéj swobodzie, powypędzają i was z grodów. Zobaczycie.
— Idźcie z nami ręka w rękę — odezwała się Brunhilda.
— Nie mamy sił po temu — odezwał się Zabój. — Miłosz, któremuście jednego syna zabili, a oślepili drugiego, wyparłby się nas za braci, gdybyśmy poszli z wami.
— Tak! tak! powtórzyli za nim wszyscy starsi i młodsi. Ani z wami, ani przeciwko wam.
Kneź popatrzał na żonę, nie rzekł już nic.
Starym miodem rozgrzani goście jęli się rozgadywać coraz śmieléj, młodzi téż, gdy im się rozwiązały usta, narzekali i boleli na swą dolę.
Chwostek, na którego żona wciąż patrzała, jakby go oczyma trzymała na uwięzi — nieodpowiadał nic... ramionami dźwigał, prosił jeść a używać.
Ciągnęła się tak daléj biesiada. Brunhilda wyszła, bo się dzbany wypróżniły i wróciła wnet, a za nią służebna wniosła garnek żółty, pełen złotego miodu i na stole go w pośród gości ustawiła — Brunhilda odezwała się, że ten miód, gdy się jéj pierwszy syn narodził, syciła sama, a niemogło być lepszego, ani bardziéj woniejącego pod słońcem. Zapraszała, aby pili i próbowali. I zaraz